Green Velo Augustów-Rzeszów 18-29 lipca. Tysiąc kilometrów szlakiem wschodnim. Część 3/3

DZIEŃ 8 Sugry – Chełm 117 km

To był szczególnie długi dzień i długi dystans. Z żalem opuściłem miejsce nad Bugiem, chętnie bym tam został na cały dzień. Po co? Po nic. Po to, by siedzieć i patrzeć jak płynie rzeka.

Sugry. Niezmącona cisza

 
Zauroczył mnie ten piach nad Bugiem
Pierwszy postój zrobiliśmy niedaleko miejscówki moich marzeń. Zatrzymaliśmy się w miejscu zwanym Wiata flisacka, gdzie według pierwotnych planów mieliśmy nocować. Na szczęście Asia i Patrycja jednoznacznie optowały za Sugrami. Wiata flisacka jest po prostu gminną wiatą, z darmowym polem biwakowym i niezłym dostępem do rzeki. Gdybym nie znał miejsca naszego ostatniego noclegu powiedziałbym, że miejscówka całkiem dobra. Miejsce to szczyci się historią sprzed trzystu lat – z portu w Kurzawce wypłynął Tadeusz Kościuszko w podróż do Stanów Zjednoczonych, o czym informuje pamiątkowa tablica.

Pole namiotowe przy wiacie flisackiej w Kurzawce

Jako że czekała nas wyjątkowo długa droga postanowiliśmy odpocząć nad jeziorem Białym, wykąpać się, ugotować obiad. Cóż za rozczarowanie! Nad jeziorem tłumy jak na plaży w Mielnie lub Władysławowie, o znalezieniu w miarę spokojnego i niezatłoczonego miejsca na krótki biwak nie było co marzyć. 

Nad jeziorem Białym tłumy jak na bałtyckich plażach

Cóż było robić – wskoczyliśmy na chwilę do jeziora, żeby się ochłodzić i odświeżyć i po dosłownie kilku minutach pojechaliśmy wzdłuż jeziora na MOR, na którym zrobiliśmy obiad nie niepokojeni przez hałaśliwe towarzystwo. Kuskus z sosem smakował znakomicie.

Kolejny przystanek był nie tyle miejscem odpoczynku, co zadumy nad ludzkością: były obóz koncentracyjny w Bełżcu. Choć mam swoje lata wciąż nie rozumiem jak to możliwe, że opętani ideologią ludzie w sposób zaplanowany i systematyczny wyniszczają innych ludzi. Tylko dlatego, że są inni, mają inny kolor skóry, inne obyczaje, wyznają inną religię. Czy kiedyś skończy się ten obłęd?

Muzeum - miejsce pamięci w Bełżcu
Z Bełżca do Chełma zostało nam jeszcze sporo kilometrów, a upał tego dnia, jak podczas całej wycieczki, wcale nas nie oszczędzał. Dlatego zatrzymywaliśmy się nad wodą wszędzie tam, gdzie istniała możliwość kąpieli. Tak więc po trzydziestu kilometrach znaleźliśmy ochłodę i orzeźwienie w miejscu o zaskakującej nieco nazwie Plaża Pompka w Woli Uhruskiej. Szybka kąpiel, chwila relaksu i w drogę. 

Kolejny przykład gminnej plaży i kąpieliska
Do schroniska młodzieżowego w Chełmie dojechaliśmy sporo po dwudziestej, więc natychmiast po zameldowaniu poszliśmy na kolację do pierwszej napotkanej restauracji na rynku. I znów dokonaliśmy świetnego wyboru. Wraz z doskonałą pizzą wróciły siły i dobry nastrój. W schronisku mieliśmy dla siebie cały ogromny dziesięcioosobowy pokój.

Schronisko PTSM w Chełmie. Świetny nocleg na niewielkie pieniądze

DZIEŃ 9 Chełm – Kaczórki 87 km

Stało się to, co w końcu musiało się stać – deszcz. Drobna kaszka towarzysząca nam gdy opuszczaliśmy schronisko, zmieniła się w potężną ulewę. Schronienie znaleźliśmy w przesympatycznej kawiarni Zorza przy kinie… Zorza. Przy wybornym cappuccino i ogromnych porcjach tiramisu przeczekaliśmy niepogodę.

Wyjazd z Chełma z pominięciem szlaku Green Velo okazał się bardzo dobrym wyjściem. Malowniczą ścieżką nad rzeczką Uherką opuściliśmy miasto za zalewem Żółtańce.

Kolejne kilometry do Krasnegostawu, gdzie planowaliśmy postój na obiad, przebiegły a to po ścieżce, a to mało uczęszczaną drogą asfaltową. Cały czas wisiały nad nami ciężkie granatowe chmury grożące deszczem w każdej chwili.

Deszczowy przystanek na przystanku
Na obiad w Krasnymstawie poszliśmy do wyszperanego przez Asię baru, który pamięta czasy świetności miasta, gdy zapewne połowa jego mieszkańców pracowała w tutejszej spółdzielni mleczarskiej. Stołówka pod świerkami funkcjonowała niegdyś jako stołówka osiedlowa czy coś takiego. W każdym razie zjedliśmy ogromne dwudaniowe porcje, oczywiście z kompotem, płacąc naprawdę niewielkie pieniądze.

Zaraz po obiedzie przypomniał o sobie deszcz. Dobre pół godziny spędziliśmy pod sklepem. Niewielki daszek ledwie nas chronił.

Deszcz trzeba po prostu przeczekać
Na rynku w Krasnymstawie zaatakowała nas… głupawka. Czy to ze zmęczenia drogą, czy z powodu niepewnej pogody, zaczęliśmy narywać film reklamowy dla Spółdzielni Mleczarskiej w Krasnymstawie, płacząc przy tym ze śmiechu. W roli głównej Asia, Patrycja, rzeźba założyciela Spółdzielni oraz butelka maślanki marki Krasnystaw. Efekty sesji poniżej 😀

Po drodze nie obyło się bez niespodzianek. Okazało się, że deszcze zamieniły w nieprzejezdne błoto drogę z Widniówki do Tarnogóry. Musieliśmy wrócić sześć kilometrów, nadrobić kolejnych kilka, by asfaltową drogą spokojnie dojechać do Tarnogóry, do której mieliśmy raptem dwa kilometry. 

Po deszczu droga zmieniła się w nieprzejezdne błotnisko
Zmęczeni drogą i deszczem dojechaliśmy na pole namiotowe w Kaczórkach, nad zalewem Nielisz. Namioty stawialiśmy w tempie ekspresowym – nadciągała ogromna burza z piorunami. Lało strasznie a pioruny strzelały jak armaty na poligonie. Gdy deszcz się uspokoił zrobiliśmy kolację w pobliskiej wiacie. Po czym znów zaczęło lać. Praktycznie do rana.

Nad zalewem Nielisz
 DZIEŃ 10 Kaczórki – Zwierzyniec 72 km

Tego dnia mocno zjechaliśmy z Green Velo. Chcieliśmy wpaść do Szczebrzeszyna, potem do Zamościa, by dzień zakończyć w Zwierzyńcu, wracając na szlak.

Planując trasę popełniłem błąd. Prawdę mówiąc nie wiem czemu wyznaczyłem trasę do Szczebrzeszyna, bo jechać po to, by na rynku zobaczyć świerszcza, który „brzmi w trzcinie”? A potem tłuc się średnio ciekawą asfaltówką do Zamościa?

W Szczebrzeszynie Asia brzmi w trzcinie...
Zamość sam w sobie wart jest odwiedzenia, bezsprzecznie. Problem leży jednak w możliwości dojazdu rowerem. Trasa ze Szczebrzeszyna początkowo wiedzie spokojną drogą, za to ostatnie kilometry to mocno uczęszczana droga krajowa. Trasa z Zamościa do Zwierzyńca też nie należy do najciekawszych. Przez wiele kilometrów trzeba jechać ni to ścieżką, ni to chodnikiem, i dopiero za Obroczą droga staje się mniej uczęszczana. Nie dziwi mnie więc, że Green Velo omija Zamość -  do miasta nie ma jak dojechać rowerem bez narażania się jazdę ze sznurem pędzących samochodów. 

Troje cyklistów na zamojskim rynku
Jako że Zwierzyniec położony jest na terenie parku narodowego nocowanie na dziko nie wchodziło w grę. Zatrzymaliśmy się na kempingu. Ku uciesze Asi i Patrycji znów była ciepła woda na prysznic i pranie, co nie zmieniało faktu, że zmęczenie i znużenie drogą wyraźnie dało znać o sobie tego dnia.

Ciepła woda, sklep obok kempingu - luksus
DZIEŃ 11 Zwierzyniec – Jarocin 89 km

Dzień zaczęliśmy od zwiedzania Zwierzyńca: kaplicy na wodzie i malowniczego parku ze stawami. Przed wyruszeniem na trasę chcieliśmy się napić kawy w Browarze Zwierzyniec ale przyjechaliśmy za wcześnie. Zajęty rozmowami ze sobą personel poinformował, że „czynne od 10:00”. Była 9:55. Żadne „zapraszamy za pięć minut”, czy „podamy za chwilę”. Zamiast smaku kawy, poczuliśmy niesmak nieuprzejmości.

Mniej znany aspekt Zwierzyńca - park na tyłach browaru
Za Zwierzyńcem odbiliśmy od głównego szlaku Green Velo, który prowadzi przez Roztocze do Przemyśla, i skierowaliśmy się na łącznik prowadzący bezpośrednio do Rzeszowa, planowanego celu podróży. Praktycznie do samego Jarocina czyli niemal 90 km jechaliśmy drogami asfaltowymi o niewielkim natężeniu ruchu. 
Równy asfalt, znikomy ruch
Upał nie przestawał dokuczać. Po trzydziestu kilometrach zatrzymaliśmy się na dłuższy postój nad Zalewem Bojary, na skraju Biłgoraju. Kąpiel, duże zapiekanki a potem lody. Tego nam trzeba było, by ponownie zmierzyć się z drogą.

A potem zdarzyło się coś, co daje odpowiedź na pytanie dość zasadnicze: po co to wszystko, po co jechać, męczyć się? Odpowiedź: by zdarzały się historie jak ta w… Było to tak. W wiejskim sklepie kupiliśmy trochę jedzenia, zamierzaliśmy zatrzymać się na posiłek przy wiacie. Asia i Patrycja pojechały, ja ruszyłem spod sklepu po kilku minutach. Z chodnika zawołał do mnie mężczyzna: - Zapraszam na kawę, przyjedźcie, prowadzę tu MPR dla rowerzystów. Wiedziałem, że chodzi o tzw. Miejsca Przyjazne Rowerzystom, miejsca noclegowe akredytowane przez Green Velo. – Niech pan zawoła koleżanki, zapraszam. „Koleżanki” w międzyczasie dojechały do pobliskiej wiaty, ale chętnie przyjęły zaproszenie. – No dobrze, zobaczymy. Nie przypuszczaliśmy, że za chwilę znajdziemy się w najbardziej nieoczywistym miejscu naszej podróży.

To, co na zewnątrz nie zapowiada tego, co wewnątrz

Mam kłopot, żeby opisać Chatę Kulińskiego w HucieKrzeszowskiej, jest chyba zbyt… eklektyczne. Bo jak połączyć luksusowy pensjonat, hotelowe wyposażenie i domową mini-galerią, a wszystko za drzwiami o fasadą, która w żaden sposób nie zapowiadała wnętrza. Pierwsze pomieszczenie: stół bilardowy. Stamtąd drzwi do części gościnnej. 

Kolejna sala: trzy długie stoły nakryte obrusem wiszącym do ziemi, ustanowione w podkowę. Krzesła wystawne, obite elegancką tapicerką. Na pewno bardzo wygodne. Na drewnianych ścianach wiszą obrazy; potem się dowiadujemy, że gospodarz maluje. Dalej szeroki korytarz do następnej sali, w nim po prawej stronie przeszklona lada gotowa na przyjęcie ciast i deserów. Tak sądzę, ponieważ po lewej stronie korytarza, naprzeciwko lady, stoją filiżanki i kubki odwrócone w charakterystyczny sposób spodami do góry, jak w hotelowych restauracjach. Jest ich pięćdziesiąt, może więcej. Plus cukiernice, pudełka z herbatami, łyżeczki. 

I kolejna sala, o charakterze trochę myśliwskim, a trochę rustykalnym. W jednej ze ścian, przy stole, wmurowany piec opalany drewnem. – Można upiec pizzę, albo coś innego, mówi gospodyni z uśmiechem, który towarzyszył jej przez cały czas naszych godzinnych odwiedzin. Jej bawełniana koszulka w błękitnym kolorze żartobliwie prowokuje napisem: Ładnej we wszystkim ładnie. Ależ oczywiście, że tak! 

Na drewnianych krzesłach lisie skóry zamiast tapicerki. – Kolega, hodowca lisów, zakochał się w pani, która postawiła ultimatum: albo ja, albo lisy, wyjawił tajemnicę gospodarz. Wokół sali na półkach stoją alkohole, nie przesadzę, że chyba z całego świata. Pytam gospodarza nie oczekując odpowiedzi – Gdybyśmy we dwóch usiedli, ile lat by nam zajęło wypicie tego wszystkiego?

Gospodarze proponują kawę, herbatę, piwo, coś mocniejszego. Pijemy, przegryzamy kupione w sklepie cebularze, rozmawiamy: gospodarz służył w wojsku w Krakowie, syn zdobył szereg medali w biegach przełajowych. Na koniec robimy zdjęcia. Na pewno zostalibyśmy na nocleg gdybyśmy przyjechali później. Takie to niespodzianki czyhają w podróży. Dla nich warto jechać przed siebie i tylko mieć nadzieję, że coś nieoczywistego się wydarzy. Miłego, oczywiście.

Dalsza droga, jak droga, zaprowadziła nas nad zalew w Jarocinie, kolejną dziką miejscówkę z gminną plażą i pomostem. Gmina wybudowała nawet nieco kuriozalną „świątynię dumania”, jakby na wzór arystokratycznych zespołów pałacowych, którym nieodłącznie towarzyszyły parki ze stawami i właśnie takimi miejscami do medytacji i refleksji. Kąpiel w niezwykle ciepłej wodzie zalewu przyniosła ochłodę. 

Chwila zadumy...
Potem udaliśmy się na zakupy – obładowani smakołykami wróciliśmy na teren nad zalewem, zrobiliśmy kolację i rozbiliśmy namioty. W nocy spadł ogromny deszcz.

Nawet biwakując jemy po królewsku

DZIEŃ 12 Jarocin – Rzeszów 71 km

Poranna decyzja zmieniła pierwotny plan, który zakładał kontynuację jazdy Green Velo do Rzeszowa przez Leżajsk i Łańcut, czyli dwa dni jazdy. Po śniadaniu ruszyliśmy najkrótszą drogą do Rzeszowa, by tam złapać pociąg do Krakowa. Zmęczenie, znużenie...

Pożegnanie z Green Velo w Ulanowie
W Rzeszowie na rynku zajrzeliśmy do najlepszego kebaba w mieście: Dara kebab, na rynku. Smaczny akcent końcowy tej wyprawy.
Rzeszów wita

PODSUMOWANIE

Powtórzę raz jeszcze: Green Velo jako całość to najciekawszy i najlepiej oznakowany długodystansowy szlak rowerowy w Polsce. Idealna propozycja dla tych, którzy chcą pojeździć dłużej niż tydzień. W 2020 przejechałem kawałek Polski kombinowanymi trasami, a nawet poza szlakami rowerowymi. Przez dziesięć dni często musiałem sięgać po nawigację, bo albo trasa praktycznie była praktycznie pozbawiona znakowania (wschodnia część Nadwarciańskiego Szlaku Rowerowego), albo musiałem kombinować, by połączyć jeden szlak z drugim (północny odcinek Transwielkopolskiej Trasy Rowerowej z nadmorską rowerostradą R10). Pomarańczowe tabliczki z logo Green Velo dają luksus jazdy niemal bez konieczności kontrolowania trasy. Prowadzą jak po sznurku.

Na Green Velo nieczęsto sięgałem po nawigację

Po jedenastu noclegach utwierdziłem się w przekonaniu, że po stokroć wolę miejscówki na dziko niż zorganizowane kempingi czy pola namiotowe. W wyszukiwaniu miejsc na noclegi bardzo przydatne okazały się Mapy.cz, a także grupy FB: Grupa biwakowa i Karawaning miejscówki na dziko. Opisy miejsc były bezcenne.

Miejscówki na dziko są najlepsze
Planując kolejne wyprawy zwrócę uwagę na fakt, że gminne plaże mają owszem wiele zalet – plażę właśnie, wiatę, infrastrukturę – ale często są miejscem spotkań miejscowej młodzieży. To że mają gdzie się zebrać jest ze wszech miar dla nich dobre, szkoda tylko, że  nie potrafią zapanować nad akceptowalnym poziomem hałasu, ani nad językiem. Często się zdarzało, że gdyby bluzgi usunąć ze zdań pozostałyby tylko spójniki i znaki interpunkcyjne. Być może dlatego najcudowniejszymi miejscami były te, zapewniły nam samotność: nad Bugiem i nad Narwią. Zresztą takie same spostrzeżenia naszły mnie podczas lipcowej wędrówki z plecakiem szlakiem Tarnów – Wielki Rogacz. Najlepiej mi było w lesie, na polanie, bez nikogo wokół, najgorszym zaś pole namiotowe nad Jeziorem Rożnowskim dzięki trzem kompletnie pijanym wędkarzom. 

Puste pole biwakowe w Biebrzańskim Parku Narodowym
Sprzętowo jedynym dodatkiem do wyposażenia w porównaniu z naszą wspólną wycieczką z Asią na Suwalszczyznę był potężny power bank o pojemności 30 000 mAh. Sprawdził się znakomicie. Osiem ładowań telefonu nie zużyło nawet połowy zapasu. Poza tym nadal uważam, że ładowarka rowerowa jest pożytecznym dodatkiem, nawet jeśli nie zapewnia autonomii energetycznej. Mój Xiaiomi Redmi 7 miał cały czas uruchomiony moduł gps i aplikację Strava, aczkolwiek na ogół pracował w trybie offline. 

Tak to było

 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz