Z Nowego Targu do Krakowa przez Velo Dunajec i WTR - 340 km

Chciałem sprawdzić, czy Velo Dunajec to naprawdę najpiękniejsza ścieżka rowerowa. Jaka odpowiedź? Tak, jest przepiękna. Zależy tylko o którym jej fragmencie mówimy. Ale od początku.

Velo Dunajec zachwyca
Górski odcinek Velo Dunajec kusił mnie od 2019 roku, gdy przejechałem północnym fragmentem ścieżki, jadąc z Krakowa przez Tarnów do Nowego Sącza. VD na tym odcinku była tylko śladem na mapie, w rzeczywistości ścieżka nie istniała. Latem 2020 roku sytuacja o tyle się zmieniła, że pojawił się 17-kilometrowy odcinek Czchów-Zakliczyn. Poza tym, trasa Nowy Sącz - Tarnów nadal pozostaje w planach.
Większość Velo Dunajec między Nowym Sączem a Tarnowem pozostaje w planach

Wracając zaś do górskiego odcinka. Velo Dunajec między Nowym Targiem a Nowym Sączem to prawdziwe cudo. Szczególnie zachwyca odcinek wzdłuż jeziora Czorsztyńskiego i 10-kilometrowy fragment przełomami Dunajca po słowackiej stronie. Cud i miód. Obowiązkowa trasa na mapie wycieczek rowerowych

DZIEŃ 1 Nowy Targ - Tylmanowa 77 km

Nie zdecydowałem się na start z Zakopanego. Raz, z braku czasu, dwa, czytałem, że odcinek ten nie jest szczególnie atrakcyjny. Zapakowałem się więc w pociąg z Krakowa do Nowego Targu, by po trzy i półgodzinnej tułaczce (90 km) dotrzeć na start.

A więc w drogę!
Na Velo Dunajec wjechałem w samym Nowym Targu. Co tu dużo mówić - widoki, przestrzeń zapierają dech w piersiach. Jedzie się wzdłuż rzeki, doskonale przygotowaną ścieżką, świetnie oznakowaną, pustą (jechałem na początku września).
Pierwsze kilometry za Nowym Targiem

O ile odcinek za Nowym Targiem zachwyca, tak trasa wzdłuż jeziora Czorsztyńskiego wprost onieśmiela. Na dodatek, co za szczęście, trafiłem na fantastyczną pogodę - słoneczna i bezchmurna pogoda podkreślała kolory zbliżającej się jesieni. Było tak pięknie, że aż szkoda było jechać.

Słonecznie, bezchmurnie, pusto. Nad jeziorem Czorsztyńskim
Czorsztyński odcinek VD ma dwie zasadnicze cechy. Po pierwsze, jest doskonale przygotowany. Jedzie się świetnym, równym asfaltem, a wzdłuż trasy, co kilka kilometrów, stoją przyjazne wiaty.

Infrastruktura bez zarzutu
Po drugie, nie należy zapominać, że trasa biegnie w górach, więc podjazdy, czasem srogie, występują na niej dość często. Numer jeden: podjazd koło Falsztyna, 100 m różnicy wysokości.

Może na zdjęciu nie widać, ale jest stromo
Będąc nad jeziorem warto obejrzeć zamek w Niedzicy, warownię wybudowaną w XIV w. Jej największą tajemnicą i ciekawostką zarazem było odnalezienie po II wojnie światowej inkaskiego kipu - plątaniny rzemieni, które było indiańskim pismem węzełkowym.

Zamek w Niedzicy. Widok z zapory
Wycieczkę można kontynuować wokół jeziora po północnym brzegu, ja pojechałem na wschód, w stronę Sromowiec. Mimo że jakość nawierzchni trochę się pogorszyła, jechałem a to szutrami, a to szosą, trasa nadal urzekała pięknem i spokojem.

Co krok można się zatrzymać przy samym Dunajcu

W Sromowcach Niżnych, VD przecina rzekę. Wybudowana w 2006 roku kładka połączyła polskie Sromowce i słowacki Červený Kláštor. Dalej trasa biegnie pięknym przełomami Dunajca po stronie słowackiej, aż do Szczawnicy.

Przepiękne przełomy Dunajca widziane od słowackiej strony
Komfortowa ścieżka niestety kończy się za Krościenkiem. Pierwszy etap trzydniowej podróży zakończyłem w namiocie na MOR-ze w Tylmanowej, przy samym Dunajcu (szum wartkiego potoku nie dawał spać).

DZIEŃ 2 Tylmanowa - Bogumiłowice 128 km

Do Nowego Sącza jechałem naprawdę dobrze oznaczoną trasą i tylko gdzieniegdzie sięgałem po nawigację. Trasa biegnie na ogół drogami o niewielkim natężeniu ruchu, ale zdarzają się prawdziwe DDR-ki, jak ta 3,5-kilometrowa od kładki w Łącku do mostu w Maszkowicach.

Jak nie Dunajec, to pola rzepaku
W Nowym Sączu warto spojrzeć na ruiny zamku, przejść się na rynek pod ratusz miejski i pospacerować chwilę pieszą ulicą Jagiellońską. Ja, zwiedzanie miasta zakończyłem w Kawiarni etc przy kawie i ciastku.

Nie skusiły mnie lody tajskie w Nowym Sączu
I tu, na dobrą sprawę, można by zakończyć jazdę po Velo Dunajec. O ile jest czym zachwycać się w okolicach jeziora Czorsztyńskiego i dalej, nawet do samego Nowego Sącza, o tyle kontynuowanie jazdy Velo Dunajec, której nie ma, trochę pozbawione jest sensu. Owszem, niektóre odcinki naprawdę są malownicze, na przykład okolice jeziora Rożnowskiego.

Korzystałem z kąpieli gdzie się dało. Okolice Gródka nad Dunajciem

Jest też wspomniana, bardzo dobra zresztą, droga dla rowerów Czchów-Zakliczyn - aż 17 kilometrów równiutkiego asfaltu. Jednakże, w stosunku do stu kilometrów między Nowym Sączem a Bogumiłowicami (na wysokości Tarnowa, gdzie VD znów staje się prawdziwą trasą rowerową) ciekawych odcinków jest po prostu mało. Oczywiście, rzecz gustu. Co kto lubi. Ja pozostaję sceptyczny.

Ale żeby nie było samego narzekania. W miarę dobrze jedzie się drogą 975 do Gródka nad Dunajcem. Nie można powiedzieć, że ruch jest niewielki, ale da się wytrzymać. Widoki na jezioro Rożnowskie rekompensują tę niedogodność. Pamiętać też trzeba o niekończących się podjazdach i zjazdach. Czasem bywa naprawdę ciężko.

Oczekując na prom w Czchowie
Ruch zmniejsza się na odcinku Gródek nad Dunajcem - Czchów, gdzie funkcjonuje prom. Potem tylko dwukilometrowy koszmar krajówką nr 75 i początek ścieżki do Zakliczyna, a właściwie do Wróblowic.

Nowiuteńka ścieżka Czchów-Zakliczyn

Do Bogusławic prowadzą objazdy bez jakichkolwiek oznaczeń, tam Velo Dunajec nie istnieje. Na dodatek, jeśli chce się kontynuować jazdę wzdłuż Dunajca aż do Wisły, trzeba uważać, żeby zjechać na zachodni brzeg drogą 94 w Topolinie. Most w Kępie Bogumiłowickiej jest w remoncie.

Wieczorny Dunajec koło Zgłobic
DZIEŃ 3 Bogumiłowice - Kraków 135 km

Północny 35-kilometrowy odcinek Velo Dunajec opisywałem już na blogu, gdy jechałem nim w 2019 roku, z tym że w odwrotnym kierunku. Opisałem też wschodnią połowę Wiślanej Trasy Rowerowej.

Poranna wrześniowa mgła na VD za Bogumiłowicami
Jedyny nowy element, który mogę dodać do relacji, to fragment do tej pory mi nieznany: ujście Dunajca do Wisły. Niezwykle urokliwe miejsce, trochę oddalone od WTR, gdzie zatrzymałem się popatrzeć jak mieszają się wody obu rzek.

Cypel, gdzie Dunajec wpada do Wisły, okazał się dobrym miejscem na obiad

PODSUMOWANIE

Trudno mi odpowiedzieć na pytanie, czy warto zaliczać Velo Dunajec w całości. Pomijając fakt, że nie jechałem z Zakopanego do Nowego Targu, mam mieszane uczucia, co do odcinka Nowy Sącz - Bogumiłowice. Natomiast, bez wątpienia, przejażdżka z Nowego Targu do Nowego Sącza, czyli trochę ponad 100 km, dostarczy niezapomnianych wrażeń.

Wiślana Trasa Rowerowa też ma swój urok
Postęp prac na Velo Dunajec można śledzić na portalu województwa małopolskiego. Niech się ścieżki budują!

Poszczególne etapy trzydniowej wycieczki


 

Pętla po Suwalszczyźnie - cztery dni i 260 km

Nie do końca z planami, bo na krócej niż chcieliśmy, udało się jednak pojechać na północno-wschodnie krańce Polski. We dwoje, z namiotem, własną kuchnią, niemal całkowicie niezależni od czasu i przestrzeni. Dzięki kuchence turystycznej mieliśmy rano wrzątek a wieczorem ciepłą kolację. Nie ma co się dziwić, że w środku lata (sierpień) cieszyła nas podgrzane kaszotto. Jak na złość, chyba cały deszcz tego lata zdecydował spaść na ziemię w ciągu owych czterech dni.

Suwalskie szutry. Bynajmniej nie płasko

Ale warto było. Przede wszystkim Suwalszczyzna jest piękna. Jeździliśmy po pustych, niezamieszkałych terenach gdzie łąki rozciągały się po horyzont. Mijaliśmy liczne jeziora, większe i mniejsze, które zachwycały widokami. I lasy, niezmącone cywilizacją, gdzie przez dziesiątki kilometrów tylko drzewa i drzewa.

Lasy przy granicy z Białorusią
Planowany przejazd Pierścieniem Rowerowym Suwalszczyzny (oznakowany jako R65 - 320 km) musieliśmy niestety zredukować, a i tak wyszła 260-kilometrowa trasa. Z Pierścieniem, jak z wieloma trasami rowerowymi w Polsce, jest drobny problem: bardziej istnieją na mapie niż w rzeczywistości. W każdym razie, plan czterodniowej eskapady oparłem na szlakach znalezionych na różnych mapach: Fortyfikacji Pozycji Granicznej R86, Doliny Rospudy, Green Velo, a także Szlak Papieski Tajemnice Światła. I oczywiście wspomniany Pierścień Suwalszczyzny. Wszystkie wgrałem do najlepszej nawigacji rowerowej czyli czeskiej aplikacji mapy.cz, co wielokrotnie ratowało nas przed drogowymi pomyłkami.
Z zaopatrzeniem nie było kłopotu, zawsze znalazł się sklep
DZIEŃ 1 Sedranki-Studzieniczna 69 km

W trasę ruszyliśmy w Sedrankach, skąd przez Olecko, Imionki, Urbanki i Rynie, dotarliśmy do pierwszej ze ścieżek rowerowych: Szlaku Fortyfikacji Pozycji Granicznej. R86 istnieje wyłącznie na mapach, w rzeczywistości trudno znaleźć jakąkolwiek tabliczkę i nie ma co liczyć na oznakowanie. Pierwsze ciekawe miejsce to Dowspuda, wieś, w której zachowały się ruiny pałacu Paca (tego Paca od powiedzenia "wart Pac pałaca, a pałac Paca"). Z bogatej niegdyś posiadłości zostały tylko resztki. Z braku funduszy stan ten nie zmieni się w przewidywalnej przyszłości. Pieniędzy wystarczyło wyłącznie na renowację parku otaczającego dawną siedzibę generała Ludwika Michała Paca.

"Wart Pac pałaca", czyli pałac Paca w Dowspudzie
Droga z Dowspudy do Augustowa przebiegła zgodnie z (teoretycznym) rowerowym Szlakiem Doliny Rospudy, dobrze ubitymi leśnymi ścieżkami wzdłuż rzeki, której, nota bene, nie za bardzo widać. Jakość podłoża była o tyle istotna, że rowery mieliśmy mocno objuczone. Na szczęście tylko w nielicznych miejscach grzęzły w piachu. 
Cały dobytek w sześciu sakwach
Mniej szczęścia natomiast mieliśmy z pogodą. Zgodnie z prognozami, solidny deszcz przez dobrą godzinę przetrzymał nas przed Augustowem, w sympatycznym skądinąd ośrodku wypoczynkowym Zdrowa Zośka. Gorąca herbata i ogień w kominku (tak, ogień) pomogły przetrwać deszcz. 
Nagrodą za cierpliwość był obiad z niewiarygodnie wielkim kotletem schabowym, który nie mieścił się na talerzu. Dosłownie. Kto nie wierzy, niech sam sprawdzi to miejsce: Bar Jędrek, Augustów, ul. Raginisa 19.
Bar Jędrek i kotlet gigant
Na nocleg nad jeziorem Studzienicznym dojechaliśmy fragmentem Green Velo. Miejsce oznaczone na mapie jako pole namiotowe, okazało się biwakowiskiem dla kilku kamperów, bez jakiejkolwiek obsługi. Podobno wpadał tam od czasu do czasu leśniczy zainkasować należność, nam jednak nie udało się go spotkać. Spotkaliśmy natomiast dwóch przesympatycznych panów w omedze, którzy przycumowali przy niewielkiej plaży, niedaleko od naszego namiotu. Użalili się nad dwójką przemokniętych rowerzystów - namiot rozbijaliśmy w deszczu - zaprosili na pokład i na gorącą herbatę. Z procentami. Wesoło zakończył się pierwszy dzień wycieczki.DZIEŃ 2 Studzieniczna-Giby 60 km

Przemili żeglarze również rano zaproponowali herbatę, z czego chętnie skorzystaliśmy. Deszcz się w nocy na tyle wypadał, że mogliśmy ruszyć w drogę. Kierunek: Giby. Wzdłuż Kanału Augustowskiego, do Czarnej Hańczy niemal pod białoruską granicę, a potem na północ przez głęboki las.

MOR na Green Velo w pobliżu Augustowa
Z miejsca noclegu do Czarnego Brodu jechaliśmy Szlakiem Papieskim Tajemnice Światła w bezpośredniej bliskości Kanału Elbląskiego. Jakość ścieżki pozostawiała do życzenia, ponieważ miejscami była mocno zarośnięta, lecz bliskość kanału rekompensowała niedogodności terenu.
Augustowskie lasy

Kolejny fragment nad kanałem, do Mikaszówki, przejechaliśmy Green Velo. Zachwyciła mnie nie tylko nieskażona przyroda - pachnący las, który żyje milionem głosów. Jak przyjemnie było poruszać się trasą doskonale oznakowaną, bez potrzeby sięgania po aplikację mapy.cz by zorientować się czy skręcić w lewo, czy w prawo, itd. Szybko postanowiliśmy, że wybierzemy się na GV w 2021 roku.

Green Velo nad kanałem augustowskim
Niespodzianką w dalszej drodze okazał się szlak August Velo, przedłużenie GV do Rudawki, gdzie jest polsko-białoruskie przejście graniczne na śluzie Kurzyniec. Po stronie białoruskiej szlak prowadzi od śluzy Kurzyniec poprzez Niemnowo aż do Grodna. Warto spróbować w przyszłości. Nasza droga po August Velo zakończyła się na śluzie Kudrynki. Bajeczne miejsce.
Na Czarnej Hańczy przy śluzie Kudrynki

W Kudrynkach pojawił się w końcu Rowerowy Pierścień Suwalszczyzny, którym przez las, 20-kilometrową drogą tak prostą, jakby była wyznaczona linijką, dotarliśmy do Gib. A ponieważ tego dnia przemokliśmy co najmniej pięć razy, marzenie o gorącym prysznicu spowodowało, że zamiast na dziko, namiot rozbiliśmy na miejscowym kempingu. Było pusto i ciepło.

Pustka na kempingu w Gibach
 DZIEŃ 3 Giby-Wiżajny 75 km

To był najdłuższy i najtrudniejszy dzień wycieczki. Dobrze, że deszcz odpuścił. Pierwszym etapem tego dnia były Sejny - kilkutysięczne miasto nad rzeką Marychą, gdzie czuć klimat pobliskiej Litwy z jej blinami, kartaczami i kiszkami.

Ja też
Rowerowy Pierścień Suwalszczyzny prowadzi dalej wzdłuż jeziora Gaładuś, długiego na 10 km. Piękna tego miejsca nie sposób opisać. Trzeba je zobaczyć.
Nad jeziorem Gaładuś
Nazwy mijanych miejscowości, pisane również w języku litewskim, nie pozostawiają wątpliwości w jakiej części Polski znaleźliśmy się: Burbiszki, Sankury, Tauroszyszki, Trakiszki.
Dwujęzyczne tablice z nazwami miejscowości
I wreszcie Puńsk, a właściwie Punskas, stolica polskich Litwinów.W Puńsku mieliśmy wrażenie, że przekroczyliśmy granicę z Litwą. Nic dziwnego, bo 80% mieszkańców Puńska posługuje się litewskim, co doskonale było widać, a raczej słychać, w restauracji Rūta, gdzie zatrzymaliśmy się na obiad. Byliśmy bodaj jedynymi gośćmi, którzy nie mówili po litewsku, mieliśmy nawet kłopot porozumieć się z jedną z kelnerek. Muszę tu nadmienić, że litewskie menu wchłonęliśmy szybko i ze smakiem -  chłodnik i różne różności, których nazw nie pamiętam. Ledwie wsiadłem na rower z przejedzenia.

Skromny fragment bogatego menu restauracji Rūta
W Rutce-Tartaku musieliśmy skrócić drogę do Wiżajn, gdzie zamierzaliśmy przenocować na dziko. Dlatego, zamiast kontynuować jazdę zgodnie z Pierścieniem Suwalszczyzny, pojechaliśmy drogą nr 651. Kara za skrót była sroga: sakramencki podjazd na Rowelską Górę, najwyższy szczyt województwa podlaskiego (298 m npm). Za to potem było długo z górki, aż do Wiżajn. Zdążyliśmy na spektakularny, bezchmurny zachód słońca. Namiot rozbiliśmy przy wiacie, w pobliżu gminnej plaży. Udało się zanim spadł deszcz.
Słońce zachodzi nad Wiżajnami
DZIEŃ 4 Wiżajny-Sedranki 56 km

Lało do południa. Na szczęście ostatni etap z Wiżajn do Olecka liczył tylko 56 km. Po późnym śniadaniu i po spakowaniu mokrego namiotu ruszyliśmy w drogę, która okazała się już bezdeszczowa. I bardzo urokliwa.

Mapy Google piszą, że jest "przeważnie płasko", ale to nieprawda!

Pierwsze 20 km przebiegło po Pierścieniu Rowerowym Suwalszczyzny, który w północnej części jest o niebo lepiej oznakowany niż w augustowskich lasach. W Pobłędziu wjechaliśmy na Green Velo.

MOR Pobłędzie na Green Velo

Zaraz potem dotarliśmy do jednej z większych atrakcji północno-wschodniej Polski: mostów w Stańczykach. Biegła tam niegdyś linia kolejowa Gołdap-Żytkiejmy-Gąbin (obecnie Gusiew w obwodzie kaliningradzkim). Budowane w latach 1907-1926, wysokie na 40 metrów i długie na 180, przypominają rzymskie akwedukty. Pociągi kursowały po nich do 1945 r. Po II wojnie światowej Rosjanie rozebrali tory i wywieźli do ZSRR. Mosty na szczęście ocalały.

Imponujące mosty w Stańczykach

W 2003 r. mosty wraz kilkoma hektarami gruntu kupił przedsiębiorca z Grajewa. Mimo że zobowiązał się do remontu zabytkowej budowli, jedyną rzeczą jaką do tej pory zrobił było wprowadzenie opłat za wejście.

Ostatnie 20 km podróży przebiegło drogami asfaltowymi przez Przerośl, Filipów i Lenarty. Trochę przykro było wracać.

Prawie koniec podróży - ostatnie spojrzenie na kolejne z pięknych jezior

 PODSUMOWANIE

Na Suwalszczyźnie jest przepięknie. Od augustowskich lasów, przez niezliczone jeziora, lasy bez końca, aż do zabytków czasów przeszłych, jak synagoga w Sejnach czy wiadukty w Stańczykach, a także sam kanał augustowski - region ma czym zachwycić. Dla ludzi z miasta, cztery dni w przyrodzie dają zapas energii na długi czas, a wspomnienia pozostaną przez wiele lat. Cztery dni to zdecydowanie za mało, by poznać tę rozległą krainę. Myślę, że można się w niej zagubić na długie miesiące.Długo by mówić o cudach przyrody: Rospuda, jezioro Gaładuś, Czarna Hańcza - lista nie ma końca.

Woda i las

Trasa nie przysparzała wielu trudności, aczkolwiek zdarzało mi się pchać rower pod górę. Cztery sakwy i namiot pod kierownicą, plus pokaźna masa rowerzysty, zmuszały do nadprogramowego wysiłku. Pofałdowany, garbaty teren sprawiał, że co raz a to jechałem pod górę, a to z górki.

Typowa szutrówka na Suwalszczyźnie

Na suwalskich szutrach koła nie grzęzną w piachu, ale za to trzęsie niemożebnie. Gdybym miał na coś narzekać podczas tej podróży, to tylko na zbyt częsty deszcz. Ale cóż to za niedogodność przy cudach Suwalszczyzny!